Zbawienie świata nie pochodzi od człowieka. Spotkanie nauczycieli grudzień 2016

Stary Testament zna cały szereg cudownych narodzin w decydujących, przełomowych chwilach historii zbawienia. Sara, matka Izaaka (Rdz 12, 18), matka Samuela (1 Sam 1-3) i nieznana matka Samsona (Sdz 13) są niepłodne i nie mają żadnej, po ludzku mówiąc, nadziei na potomstwo.

U wszystkich trzech przychodzi na świat dziecko, które staje się wyswobodzicielem Izraela mocą zmiłowania Bożego, Bóg bowiem czyni możliwym to, co niemożliwe (Rdz 18, 14; Łk 1, 37), wywyższa uniżonych (Sam 2, 7; 1, 2; Łk 1, 51; 1, 48), a władców składa z tronu (Łk 1, 52). Kontynuacją tego szeregu jest Elżbieta, matka Jana Chrzciciela (Łk 1, 7-25, 36); punktem szczytowym zaś i ukoronowaniem - Maryja. Sens zaś tego, co się dokonało, jest zawsze ten sam: zbawienie świata nie pochodzi od człowieka i jego własnej mocy; człowiek musi pozwolić, by mu to zostało darowane i tylko jako dar może je przyjąć. Narodzenie z Dziewicy nie jest ani rozdziałem ascetyki, ani też nie należy bezpośrednio do nauki o synostwie Bożym Jezusa; jest ono przede wszystkim i ostatecznie teologią łaski, wieścią o tym, w jaki sposób przychodzi do nas zbawienie, mianowicie w prostocie przyjęcia go jako nie wymuszonego daru miłości, która zbawia świat. W Księdze Izajasza ta myśl o zbawieniu wyłącznie mocą Boga jest wspaniale wyrażona w słowach: "Śpiewaj z radości niepłodna, któraś nie rodziła, wybuchaj weselem i wykrzykuj, któraś nie doznała bólów porodu. Bo liczniejsi są synowie porzuconej niż synowie mającej męża, mówi Jahwe" (Iz 54, 1; por. Gal 4, 27; Rz 4, 17-22). W Jezusie ustanowił Bóg pośród niepłodnej i pozbawionej nadziei ludzkości nowy początek, który nie jest wynikiem własnej historii ludzkości, tylko darem. Jeśli już każdy człowiek przedstawia coś niewypowiedzianie nowego, większego niż suma chromosomów i większego niż produkt danego środowiska, mianowicie niepowtarzalne stworzenie Boże, to Jezus jest prawdziwie czymś nowym, co nie pochodzi z tego, co właściwe ludzkości, lecz z Ducha Bożego. Dlatego jest On Adamem po raz drugi (1 Kor 15, 47), wraz z Nim rozpoczyna się nowe stawanie się człowieka. W przeciwieństwie do wszystkich wybranych, którzy go poprzedzają, nie tylko otrzymuje On Ducha Bożego, lecz także, nawet w swej ziemskiej egzystencji, jest tylko dzięki Duchowi, i dlatego jest ziszczeniem wszystkich proroctw: jest prawdziwym prorokiem.

Właściwie nie potrzeba wspominać, że wszystkie te wypowiedzi mają znaczenie tylko wówczas, gdy się przyjmuje, że to, czego sens staramy się wyjaśnić, zdarzyło się rzeczywiście. (...) Lecz wiara chrześcijańska naprawdę oznacza właśnie wyznanie, że Bóg nie jest więźniem swej wieczności i nie jest ograniczony do tego, co duchowe, tylko tutaj i dzisiaj, pośród tego świata, może działać i działał w nim przez Jezusa, nowego Adama, narodzonego z Maryi Dziewicy stwórczą mocą Boga, którego Duch na początku unosił się nad wodami i który z niczego stworzył byt.

Nasuwa się tu jeszcze jedna uwaga. Należyte zrozumienie znaczenia znaku Bożego w narodzeniu z Dziewicy wskazuje zarazem miejsce, jakie zajmuje w teologii nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, które można wyprowadzić z wiary Nowego Testamentu. Nie może ono się opierać na jakiejś mariologii, będącej rodzajem pomniejszonego, drugiego wydania chrystologii. Takie zdwojenie jest bezprawne i bezpodstawne. Jeżeli chcielibyśmy wskazać, do jakiego traktatu teologicznego należy mariologia jako jego konkretyzacja, to byłaby nim najprędzej nauka o łasce, która oczywiście stanowi całość z eklezjologią i antropologią. Jako prawdziwa "córka Syjonu" jest Maryja obrazem Kościoła, obrazem człowieka wierzącego, który nie inaczej, niż tylko przez dar miłości - przez łaskę - może dojść do zbawienia i stać się sobą samym. Owe słowa, którymi Bernanos kończy Pamiętnik wiejskiego proboszcza: "wszystko jest łaską" - owe słowa, w których żywot pozornie słaby i niepotrzebny okazuje się pełny bogactwa i pełni, stały się w Maryi, "łaski pełnej", (Łk 1, 28) rzeczywistym zdarzeniem. Maryja nie jest zaprzeczeniem czy zagrożeniem wyłączności zbawienia przez Chrystusa. Ona tylko na nie wskazuje. Maryja przedstawia ludzkość, która cała jest oczekiwaniem i tym bardziej potrzebuje jej obrazu, im bardziej grozi jej niebezpieczeństwo, że porzuci oczekiwanie i powierzy się wyłącznie wytwarzaniu; to zaś - chociaż konieczne - nigdy nie może wypełnić pustki, jaka grozi człowiekowi, jeśli nie znajdzie owej absolutnej miłości, która mu nadaje sens, zbawienie, to, co naprawdę konieczne do życia.

(Joseph Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, część druga – Jezus Chrystus, Znak 2006,  s.291-294)

„Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4, 4). Jednak historia nam mówi, że kiedy nadeszła owa „pełnia czasu”, czyli kiedy Bóg stał się człowiekiem, ludzkość nie była szczególnie dobrze nastawiona, nie był to też okres stabilności i pokoju: nie było „złotego wieku”. Scena tego świata nie zasłużyła sobie zatem na przyjście Boga, a wręcz „swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11). Pełnia czasu była zatem darem łaski: Bóg wypełnił nasz czas obfitością swego miłosierdzia, jedynie z miłości zainaugurował pełnię czasu. Uderza przede wszystkim to, jak się dokonuje przyjście Boga w historii: „zrodzony z niewiasty”. Nie ma mowy o wejściu triumfalnym, jakiejkolwiek imponującej manifestacji Wszechmogącego: nie ukazuje się jako oślepiające słońce, ale przychodzi na świat w sposób najprostszy – jako dziecko zrodzone przez matkę, w tym stylu, o jakim mówi nam Pismo Święte: jak deszcz spadający na ziemię (por. Iz 55, 10), jako najmniejsze z nasion, które kiełkują i rosną (por. Mk 4, 31-32). Zatem wbrew temu, czego moglibyśmy się spodziewać, a może chcielibyśmy – zarówno wówczas, jak i dziś – „Królestwo Boże nie przychodzi dostrzegalnie” (por. Łk 17, 20), ale przychodzi w małości, w pokorze.

(...) Pan nie utrzymuje dystansu, ale jest bliski i konkretny, jest między nami i troszczy się o nas, nie decydując za nas i nie zajmując się kwestiami władzy. Woli On bowiem pozwolić się ogarnąć przez to, co jest małe, w przeciwieństwie do człowieka, który dąży, by posiadać wciąż coś większego. Pragnienie władzy, wielkości i sławy jest rzeczą tragicznie ludzką i jest wielką pokusą, która stara się wkraść wszędzie; dawać siebie innym, eliminując dystanse, pozostając w małości i konkretnie wypełniając codzienność – to subtelnie Boskie. Bóg zatem nas zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym. Przede wszystkim, Bóg czyni się małym. Pan, „cichy i pokornego serca” (Mt 11, 29), woli prostaczków, którym objawione jest królestwo Boże (por. Mt 11, 25); oni są wielcy w Jego oczach i na nich patrzy (por. Iz 66, 2). Otacza ich szczególną miłością, ponieważ sprzeciwiają się „pysze tego życia”, która pochodzi ze świata (por. 1 J 2, 16). Maluczcy mówią Jego językiem – językiem pokornej miłości, która wyzwala.

(Papież Franciszek, homilia na Jasnej Górze, 28.07.2016)